piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 6 cz. 2

Więc na wstępie mam dla Was kilka słów do powiedzenia. Po pierwsze wybaczcie, ze rozdział taki krótki, ale chciałam Wam coś wstawić zanim wyjadę. Wybaczcie mi również, że jest taki słaby, ale musi taki być :D Po drugie nie będzie mnie w domu dwa tygodnie, więc nie będę w stanie nic wstawić, nie napisałam nic w zapasie, bo zwyczajnie nie miałam czasu. Więc najwcześniej rozdziału możecie spodziewać się 8 lutego, ale nic nie obiecuję, bo będę wówczas po długiej podróży. A więc tak, przepraszam za to bardzo i życzę miłego czytania :) 

#Melanie
Koncert był nieziemski! Skakałam i krzyczałam w strefie vip jak jakaś debilka, napalona fanka. Była tylko jedna niepokojąca mnie rzecz. Pomiędzy chłopakami, a Harrym był jakiś dystans, szczególnie pomiędzy nim a Louisem. Musze później wypytać się go o co chodzi. Po koncercie poszłam za kulisy i czekałam aż chłopaki skończą sobie robić zdjęcia z fanami. Justin dawno pojechał do domu, bo źle się poczuł, a tak serio wolał siedzieć z Seleną, która zachorowała po tej ich całej imprezie w Las Vegas. Lou co jakiś czas na mnie spoglądał i puszczał mi oczka, buziaki i takie tam. Ja z nudów poszłam pogadać z Louise, która sprzątała w swoim królestwie.
- Harry trochę dziwnie się dzisiaj zachowywał. – Stwierdziła już na wejściu.
- Czyli mi się nie wydawało. – Powiedziałam lekko przestraszona.
- Na początku zgarnął Louisa i Harrego szef Modestu. Lou wrócił wcześniej i opowiedział nam o wszystkim, że ma zakaz interakcji z Harrym na scenie. Jest tym trochę przybity także nie denerwuj się na niego, że ma gorszy humor. – Wysłała w moją stronę pocieszający uśmiech. – A później przyszedł Hazza, ale taki odmieniony. Zażyczył sobie zmiany fryzury, nie miałam nic do gadania, zrobiłam to o co mnie prosił. Nagle stał się taki oziębły dla wszystkich, Mel kocham ich jak rodzinę i nie lubię gdy jest między nimi taka atmosfera.
- Pogadam dzisiaj z Louisem Lou, obiecuję. – Przytuliłam lekko rozbitą kobietę, a ona jak dziecko zaczęła mi płakać w ramię.
Chwilę później przyszedł po mnie Louis, objął mnie w talii i próbował pocieszyć ze mną swoją stylistkę. Niestety nic z tego nie wyszło, bo i on nie wiedział dlaczego Harry tak nagle się zmienił. Lou wyszła z pomieszczenia, przeprosiła nas i już jej dzisiaj nie zobaczyliśmy. Razem z moim chłopakiem, jak to dziwnie brzmi, poszliśmy do busa, który na nas czekał. Liam zaczał się drzeć, że za wolno się ruszamy i takie tam duperele na co ja oczywiście jak zwykle nie reagowałam, no bo po co. Pokrzyczy i skończy. Hazza usiadł z przodu obok kierowcy, a ja z resztą chłopaków z tyłu. Niall, Zayn i Liam usiedli z jednej strony pozwalając mi i Lou zająć samym miejsce. Wtuliłam się w tors chłopaka i zaczęłam jeździć po nim paznokciami. On nakręcał na swoje palce moje włosy, odpoczywaliśmy po długim męczącym dniu. Lekko już przysypiałam, zaczynałam odpływać w krainę Morfeusza.
- Louis, nie chcę się ujawniać. – Wyszeptałam ostatkami sił.
- Dobrze kochanie. – Powiedział i pocałował mnie w czubek głowy.
- Uda nam się skarbie, uda.. – Ziewnęłam i zasnęłam.

#następnego dnia
- Kochanie wstawaj, za dwie godziny mamy samolot. – Usłyszałam przy uchu melodyjny głos Louisa.
- Jeszcze chwila… Dzisiaj nie zostawiłeś mnie w nocy? – Wymruczałam do niego.
- Nie, spałem z tobą. Justina nie było w domu, Selena złapała jakieś gówno, a on się zaraził i chorują razem u niej. – Chłopak objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
- Musimy się zbierać no nie? – Zapytałam lekko zdegustowana tym faktem. – Głodna jestem Boo.
- Zrobiłem ci tosty na śniadanie. – Pocałował mnie w czubek głowy.
- Kochany jesteś. – Uśmiechnęłam się. – Tylko się ubiorę i idę jeść. Poprowadzisz dzisiaj samochód, bo ja się nie wyspałam?
- Jasne. Raptem droga tylko do lotniska. Idę na dół zrobić ci kawę.
Wyślizgnął się spode mnie i później słyszałam tylko jego kroki. Otworzyłam szeroko oczy i wstałam. Od wczoraj miałam na sobie ubrania, w których byłam na koncercie. Od razu poszłam do łazienki wziąć prysznic i umyć włosy. Zimna woda zaczęła obmywać moje nagie ciało, czułam odprężenie. Lubiłam zimne prysznice, zawsze budziły mnie do życia. Wyszłam na ręcznik i w lustrze zaczęłam podziwiać swoje ciało, nie mogłam nazwać tego podziwianiem. W pewnych miejscach miałam za dużo ciała, ale było tak zawsze. Założyłam na siebie czarną bieliznę, którą przyniosłam sobie wraz z ubraniami. Założyłam ubrania i na boso zbiegłam na dół do kuchni aby zjeść śniadanie. Musiało być dość wcześnie, bo na dworze było trochę ciemnawo, chłopaki jeszcze widocznie spali. Zaczęliśmy jeść śniadanie przy okazji się wygłupiając. Dochodziła godzina ósma. Co oni tak długo śpią?! Lou uspokoił mnie, że po koncertach zawsze sypiają do czternastej, piętnastej. Zostawiliśmy im liścik, w którym się pożegnaliśmy i około dziewiątej wyszliśmy z domu.
Na lotnisku niestety zostaliśmy otoczeni paparazzi, nie okazywaliśmy sobie uczuć idąc spokojnie do samolotu. Delikatnie oślepiały mnie błyski fleszy, zaczynało mi się kręcić w głowie. Delikatnie się zachwiałam. Lou spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem, wysłałam mu tylko szeroki uśmiech, który potwierdzał, że wszystko jest okej. Kolejny błysk, po raz kolejny się zachwiałam. Teraz nawet ochroniarze się delikatnie zaniepokoili. Stanęłam kilka metrów od samolotu aby chwile odetchnąć. Po chwili poczułam tylko zimny beton, byłam pewna, że ktoś złapał ten moment na zdjęciu. Byłam na wpół przytomna, słyszałam, że ktoś do mnie podbiega i zaczyna mnie cucić. Czułam czyjąś dłoń na swoim policzku.
Obudziłam się na pokładzie samolotu Justina, już lecieliśmy? Chciałam wstać, ale obejmowały mnie mocno czyjeś ramiona, no tak Louis. Musiał być przerażony tą sytuacją, bo właśnie chyba niedawno zemdlałam. Zaczęłam lekko się kręcić, chłopak delikatnie się podniósł i zaczął wpatrywać się w moje oczy, w jego widziałam, że był przestraszony, zaniepokojony, zatroskany. Dłonią dotknęłam jego policzka i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. Lekko się uśmiechnął po czym uniósł mnie i posadził na swoich kolanach.
- Co się stało Lou? – Zapytałam. – Lecimy już?
- Zemdlałaś Mel, był na lotnisku lekarz i powiedział, że to tylko osłabienie. Nie chciałem cię przewozić do domu więc położyłem cię w samolocie. I nie, nie lecimy jeszcze głuptasie, czekamy aż wydobrzejesz. – Przyciągnął mnie delikatnie do siebie. – Mówiłem ci w domu, ze za mało zjadłaś.
- Przepraszam, ze cię wystraszyłam. Nie stało mi się nic? Żadnej rany?
- Nie, zamortyzowałaś swój upadek, w ostatniej chwili podparłaś się rękoma i delikatnie położyłaś się na ziemi. – Pocałował mnie w czubek głowy. – Odpoczywaj. Może polecimy po Alex kiedy indziej?
- Nie, musimy to zrobić dzisiaj, obiecałam jej. – Powiedziałam twardo. – Daj mi chwilę, ogarnę się.
W końcu wyszło na to, ze Louis spanikował, ze mi się coś stanie i znowu wezwał lekarza. Ten mnie zbadał, uznał, że wszystko okej i pozwolił mi lecieć. W trasę wyruszyliśmy o godzinie dwunastej. Przez cały czas zajmował się mną jakbym była porcelanowym słoniem. Delikatnie mnie to irytowało przez co pokłóciliśmy się raz. Poszłam wtedy do pomieszczenia obok i zaczęłam gapić się przez okno. Byłam samodzielną osobą, nie lubiłam gdy ktoś był zbyt nadopiekuńczy względem mnie. Skończyło się na tym, że przyszedł godzinę później żeby mnie przeprosić za wszystko.
Na miejsce dolecieliśmy dość późno. Mama nie była w stanie po nas wyjechać więc wzięliśmy taksówkę. Miło było znów patrzeć na otaczające mnie tu rzeczy, miejsca, znajome mury. Louis zasypiał na moim ramieniu, nie dziwię mu się był po tak intensywnym koncercie, a na dodatek stresującym dniu. Obudziłam go przed moim żółtym domem. Lekko zaspany wysiadł z samochodu uprzednio płacąc kierowcy za przejazd. Wyciągnął z bagażnika nasze walizki i zaczął razem ze mną wchodzić do domu. Podbiegła do nas kobieta wzrostu mama i od razu padłyśmy sobie w ramiona. Zaczęłyśmy śmiać się głośno, podskakiwać. Wtedy mama zauważyła Lou. Stanęłam obok, objęłam go w pasie i zaczęłam mówić.
- Mamo to jest mój Louis. – Szeroko się uśmiechnęłam.
- Miło mi Lou. – Mama podała mu dłoń i szeroko się uśmiechnęła. – Dina, mama Melanie.
- Mnie również miło pani Johnson. – Powiedział do mamy.
- Oj przestań! – Zaśmiała się perliście. – Dina mi mów! Nie postarzaj mnie! Na jak długo zostajecie? – Zapytała się mnie.
- Mamo pojutrze musimy jechać, bo Louis ma koncerty. – Odpowiedziałam jej.
- Pościeliłam wam na górze łóżko. Dobranoc dzieci. – Pocałowała i mnie i Louisa w policzek i zaczęła iść na górę.
- Mamo! – Krzyknęłam. Odwróciła się do mnie. – Mogę twojego laptopa? – Zapytałam cicho.
- Jasne, postawię ci go na biurku w waszym pokoju. Jeszcze raz dobranoc.
Złapałam Lou za rękę i pociągnęłam go do pokoju, w którym pościeliła nam mama. Chłopak wrócił się na dół po walizki, bo nie dał by ich rady tutaj przynieść. Ze swojej wyciągnęłam piżamę, kosmetyki i poszłam do łazienki. Oparłam się o zimne kafelki i zaczęłam głośno oddychać, powoli robiło mi się słabo. Przepłukałam swoją twarz zimną woda przez co rozmazałam makijaż, ale to nic nie dawało. Powoli usiadłam na podłodze i zaczęłam wpatrywać się w sufit. Złe samopoczucie nie ustępowało, poczułam nagłą falę mdłości. Momentalnie dopadłam muszli klozetowej i objęłam ją jakbym była po niezłym melanżu, a przecież nic wczoraj nie piłam. Na pewno jest na to jakieś sensowne wyjaśnienie, jestem tego pewna. Od mojego „przyjaciela” odeszłam dopiero po około dziesięciu minutach. Od razu rozebrałam się i weszłam pod prysznic, potrzebowałam zimnego prysznicu. Woda zaczęła obmywać moje ciało, było to kojące uczucie. Zmyłam z twarzy makijaż i umyłam zęby. Tej ostatniej czynności potrzebowałam najbardziej, zdecydowanie. Rozczesałam swoje włosy i wyszłam z łazienki. Louis uważnie mi się przyglądał, był czymś zaniepokojony. Podszedł do mnie, objął w pasie i złożył na moich ustach namiętny pocałunek, który oddałam z wzajemnością. Odchyliłam się delikatnie żeby móc coś do niego powiedzieć i odgarnęłam z czoła opadająca na jego oczy grzywkę.
- Idź się ogarnij, będę czekać.
Uśmiechnął się do mnie delikatnie i wszedł do pomieszczenia, z którego ja przed chwilą wyszłam. Gdy upewniłam się, że zamknął drzwi na kluczyk dopadłam laptopa mamy. Zalogowałam się na twittera i tweetnęłam, że jestem w domu i wszystko ze mną ok. Skłamałam. Wcale nie czułam się dobrze, byłam głodna, ale bałam się cokolwiek zjeść. Odkąd włączyłam laptopa moim celem był jakikolwiek portal plotkarski, nareszcie go włączyłam. Zaczęłam zjeżdżać w dół szukając tej jednej istotnej, nie musiałam długo szukać. Moje oczy zaszły łzami, przecież to było wiadome, ze tak wszystko się potoczy, że ludzie będą się domyślać co jest pomiędzy nami. Zaczęłam czytać artykuł.

Melanie Johnson w ciąży?! (MELANIE I LOUIS TO PARA?)
Tak, wiemy zaskakujący nagłówek, ale jak na razie wszystko na to wskazuje. Dzisiaj dziewczyna wraz z Louisem Tomlinsonem udała się na lotnisku w celu wylotu dokądś (w najbliższym czasie ich zlokalizujemy). Ale nie to jest aktualnie głównym powodem plotek, Melanie zemdlała na płycie lotniska! Brak nam zdjęć zrobionych przez paparazzi, ale fani nadesłali nam kilka fotek, które znajdziecie niżej. Louis szybko otoczył ją należytą opieką, zaniósł na pokład prywatnego samolotu i czekał wraz z nią na lekarza. Ten zjawił się po około pół godziny. Czyżby dziewczyna była w ciąży? Jeśli tak to jest już pewne, ze ona i Tomlinson są razem! Czyż nie byliby z nich słodcy rodzice?

Moje dłonie zaczęły się trząść, a w oczach zbierało się coraz więcej łez. Objęłam się ramionami i zaczęłam cicho łkać. Nawet nie zauważyłam jak w pokoju zjawił się Louis i zamknął laptopa i objął mnie swoimi ramionami. Zaczęłam płakać mu w koszulkę, chwytając się mocna jej materiału. Zaczął powoli się ze mną kołysać, próbując mnie uspokoić. Nie dochodziła do mnie myśl, że mogłabym być w ciąży, absolutnie. Nawet nie zauważyłam jak posadził mnie sobie na kolanach i zaczął gładzić mnie po włosach. Zaczynałam powoli się wyciszać, słabiej już trzymałam koszulkę Lou i wpatrywałam się w jego niebieskie tęczówki.
- Melanie, czy ty.. jesteś w ciąży? – Zapytał się mnie lekko przerażony.
- Nie Lou, na pewno nie jestem. – Wcale nie miałam tej pewności, mój głos lekko łamał się gdy to mówiłam. – Co byśmy zrobili gdybym… była w ciąży? – Zapytałam się go bojąc się odpowiedzi.
- Jakoś dalibyśmy radę. – Odpowiedział spokojnie. – Nie mielibyśmy innego wyjścia. Przeprowadziłabyś się do Londynu, albo ja do LA, wzięlibyśmy ślub i żyli jakoś tam. Prawdopodobnie odszedłbym z zespołu żeby móc poświęcić wam więcej czasu i wiedlibyśmy normalne rodzinne życie.
- I mówisz mi tak po kilku dniach jak jesteśmy razem? – Zapytałam się go i zaczęłam się śmiać, postęp.
- Ale kocham cię znacznie dłużej Mel. A tu nie chodzi o długość związku tylko uczucie. – Mówił gładząc mnie po plecach.
- Zapytam cię o to za pół roku, a teraz idziemy spać.
Położyłam się w łóżku a Louis zaraz obok mnie, objął mnie swoim silnym ramieniem jakby bał się, ze w nocy może stać mi się cos złego. Wtuliłam się w jego tors i zaczęłam zasypiać myśląc o tym co niedawno przeczytałam. Mdłości, omdlenie… Wszystko się zgadza, ale przecież to wcale nie jest pewne, że to ciąża.

Śniłam nie o czym innym jak o dzieciach. Biegały ich całe gromadki, byłam chyba na placu zabaw. Nagle podbiegła do mnie dziewczynka o niebieskich oczach Louisa i moich brązowych włosach. Nazywała mnie mamusią, przerażał mnie ten fakt ale rozmawiałam z nią o czymś. Nagle podszedł do niej Louis w niebieskiej koszuli i jeansach, uniósł do góry i zaczął kręcić wokół siebie. Wyglądało na to, że jesteśmy rodziną. Szliśmy i się śmialiśmy, było nawet, że przyjemnie. Resztę nocy śniłam o naszym życiu. 

4 komentarze:

  1. Ha, pierwsza! Cóż tu dużo mówić. Genialny rozdział, genialna akcja, genialna Ty. Super i z niecierpliwością czekam na next'a ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział i życzę miłych zimowych wakacji ;*

    OdpowiedzUsuń